knieja bullet Co szumi w kniejach
Filmy
Og³oszenia
Forum dyskusyjne
Galerie zdjêæ
Opowie¶ci z kniei
Kuchnia my¶liwska
Kalendarz
Znalezione w sieci
Kynologia
Akty § Prawne
 
Strona g³ówna
 
 
 
 
 
 
Og³oszenia
login: has³o:
Zapomnia³em has³a Zarejestruj siê!
     
« Opowiadania ³owieckie

Dolina


Dolina


Mieli¶my w obwodzie bogate w zwierzynê uroczysko zwane ”Dolin±”. Mieli¶my, bo teraz jest czê¶ci± innego obwodu ³owieckiego. Owa kilkunasto hektarowa „dolina” otoczona zewsz±d lasem, stanowi³a w³asno¶æ prywatn±. Do pewnego czasu by³a u¿ytkowana rolniczo a, ¿e uprawa tej ¶ródle¶nej w miarê równej enklawy nie by³a zbyt op³acalna to i w³a¶ciciele zaprzestali jej uprawy – ku naszemu zreszt± zadowoleniu. Po¿al siê bo¿e uprawy powodowa³y zazwyczaj wystêpowanie du¿ych szkód ³owieckich, którymi procentowo zaczêto obci±¿aæ ko³a ³owieckie. Wtedy to by³o 25% warto¶ci szkód. Pozosta³e 75% pokrywa³y lasy pañstwowe i s³usznie! Przecie¿ zwierzyna w stanie wolnym stanowi³a i stanowi w³asno¶æ Skarbu Pañstwa. Trzeba dodaæ, ¿e owe procenty partycypacji w szkodach z latami systematycznie wzrasta³y, aby doj¶æ do 100%. W efekcie Ko³a ³owieckie p³ac± jak „ za zbo¿e”, czyli za szkody wyrz±dzane przez zwierzynê ³own± niebêd±ca ich w³asno¶ci±. Ba ma³o tego, za niewykonanie czêsto narzucanych przez nadle¶nictwa planów pozyskania, p³aci siê s³one kary. Czyli znowu anormalno¶æ. Nie do¶æ, ¿e zwierzyna cudza, ¿e narzucone plany to jeszcze za to, ¿e ¿yje trzeba p³aciæ haracz. – Ale niech tam! Szkody w tamtych czasach wyceniali le¶nicy, no i z rzetelno¶ci± bywa³o ró¿nie, ale to nie ten temat.
„Dolina” by³a przeciêta zaniedbanym rowem melioracyjnym, nad którym ros³y gdzieniegdzie iwy. Na jednej z nich wybudowano co¶ w rodzaju bardzo niewygodnej zwy¿ki. Ot - kilka szczebli ko¶lawej drabiny jaka¶ poprzeczka umocowana w wid³ach konarów maj±ca spe³niaæ rolê oparcia, jaki¶ wystaj±cy sêk po obciêtej ga³êzi bêd±cy podnó¿kiem i kawa³eczek zmursza³ej deseczki do posadowienia jej dostojno¶ci, która na tronie faraonów siadywa³a. Wgl±d w zakamarki doliny z tej ”doskona³ej” budowli my¶liwskiej by³ fantastyczny. Nieco w prawo skos o jakie¶ 200 – 250 m. na ¶cianie starodrzewu tu¿ przy le¶nym dukcie ros³a sobie kilkudziesiêciometrowej wysoko¶ci stara jod³a i to na niej zbudowano co¶ w rodzaju bocianiego gniazda ca³kiem wygodnego z przepysznymi widokami na t± czê¶æ doliny, która nie by³a widoczna z tej budowli na iwie. To z tej masztowej ambonki dane mi by³o obserwowaæ wyczyny i szczê¶cie ³owieckie wspania³ego kolegi Tadeusza M. Nie ¿a³owa³em. By³o, co ogl±daæ, a to siê przecie¿ liczy w my¶l przys³owia „lepsze ³owy ni¿ u³omek”, a ja - ju¿ wtedy ho³dowa³em ³owom, u³owek pozostawiaj±c m³odszym.
A by³o to tak. Jako¶ w drugiej po³owie sierpnia Tadeusz zapa³a³ chêci± ³owów w³a¶nie na tej dolinie. Ja te¿ nie mia³em nic przeciwko temu tym bardziej, ¿e Kolega dysponowa³ ¶rodkiem lokomocji, st±d wyprawa zosta³a umówiona i wprowadzona w czyn. Dojazd by³ tylko mo¿liwy do Mochnaczki Wy¿nej a potem oko³o kilometra pod górkê. To „pod górkê”, sierpniowego upalnego i bezwietrznego popo³udnia, bêd±c obci±¿onym ró¿nego rodzaju my¶liwskimi bambetlami, wprawdzie korzystnie sprzyja³o wentylacji naszych p³uc i ubytkom nadmiaru p³ynów ustrojowych, nawet do tego stopnia, ¿e i sznurówki by³y mokre. Gzy niemi³osiernie u¿ywa³y sobie na naszych gotuj±cych siê cielskach. Nic to pomy¶la³em - ³owiectwo wymaga czasem po¶wiêceñ i odetchn±³em z ulg±, kiedy le¶ny dukt wyprowadzi³ nas na skraj „doliny”. Na niej te¿ by³o bezwietrznie. Odpoczêli¶my nieco w cieniu drzew czuj±c cudowny intensywny zapach ¿ywicy. Gzy jakby nieco mniej interesowa³y siê naszymi krwiono¶nymi uk³adami. W trakcie odpoczynku omówili¶my taktykê ³owów – spodziewali¶my siê dzików. Tadeusz wybra³ t± zwy¿kê na iwie, pewnie z wyrachowania, bo jej gêste li¶cie dawa³y schronienie przed pal±cymi promieniami popo³udniowego s³oñca. –Wygody to tam nie za¿yjesz - pomy¶la³em trochê z satysfakcj±, bo mnie przypad³a w udziale ta na ¶cianie starodrzewu ze s³oneczkiem prosto w twarz. Ale niech tam! Przed rozej¶ciem siê na wybrane miejsca, umówili¶my sygna³y ¶wietlne – ot tak na wypadek jakby przysz³o zmitrê¿yæ i zarwaæ nieco nocy, bo ksiê¿yc szed³ do pe³ni. Ca³a „dolina” us³ana by³a przepiêknym kobiercem omdla³ych z upa³u traw, pachn±ca aromatem zió³ i ¿ywicy z otaczaj±cego j± lasu. Do¶æ sprawnie pokona³em te dwadzie¶cia kilka szczebli solidnej drabiny, ale bêd±c ju¿ w koszu ponownie by³em oblany strugami potu. – I co za ulga – podziêkowa³em opatrzno¶ci, bo na tych prawie dziesiêciu czy te¿ dwunastu metrach wia³ lekki zefirek ch³odz±c moje przegrzane i topi±ce siê nieco zje³cza³e wiekiem sade³ko…
Do wieczora pozosta³o jeszcze nieco czasu, ale ruch zwierza na „dolinie” ju¿ jakby siê rozpoczyna³. Opodal z zacienionego krzakami rowu wyszed³ m³ody wid³ak rozpoczynaj±c ¿er oganiaj±c siê przed ci±gle agresywnymi gzami. ¦rodkiem ³±ki a praktycznie po moich ¶ladach podynda³ w sobie wiadomym kierunku lisek, chocia¿ na lisa wed³ug mojego rozumienia o¿ywionej przyrody by³o jeszcze nieco za wcze¶nie. Ale ja tam sobie mog³em: lisek mia³ pewnie co¶ do za³atwienia st±d sobie dynda³ nie bacz±c nawet na mój niedawny trop. Zreszt± dla nas, na dzika te¿ by³o za wcze¶nie a mimo to byli¶my tam, nie dbaj±c o upa³, gzy i siódme poty, które wylali¶my podchodz±c na t± s³ynn± „dolinê”…
Powoli, bo powoli, ale s³oneczko zaczyna³o siê chyliæ ku zachodowi. Moje miejsce zasiadki zaczyna³o byæ obiecuj±ce. Kilka metrów od ¿eruj±cego rogaczyka pokaza³a siê koza, trzymaj±c siê w pobli¿u zakrzaczonego rowu, co zainteresowa³o koz³a a, ¿e trwa³y jeszcze resztki rui, to ten natychmiast popêdzi³ w jej kierunku. Na takie bezczelne zachowanie m³okosa natychmiast zareagowa³ w³a¶ciciel tego rewiru piêkny, uzbrojony w wysokie i grube parostki regularnego szóstaka rogacz z nieco siwiej±c± ju¿ twarz±, który jak duch pojawi³ siê na ¶cianie lasu. Oburzony bezczelno¶ci± m³odzieñca jak burza run±³ do ataku. Oj mia³ ci siê z pyszna amator wdziêków piêknej kozy, który ledwo uszed³ ostrym grotom poro¿a, zaprawionego w bojach o prymat pierwszeñstwa do przed³u¿ania gatunku, do¶wiadczonego koz³a. Przegoniony do przeciwleg³ej ¶ciany lasu m³okos, ukry³ siê w jego ostêpach. Zwyciêzca obwie¶ci³ swój triumf
I nienaruszalne prawo do tej czê¶ci „doliny” chrapi±cym brechaniem, po czym zawróci³ w kierunku nadal spokojnie ¿eruj±cej kozy i zaleg³ w jej pobli¿u. Incydent terytorialno – mi³osny koz³ów, wzmóg³ niepokój u innych osobników, bo z obrze¿y lasu da³o siê s³yszeæ strasz±ce pobrechiwanie innych rogaczy.

U Tadeusza nic siê nie dzia³o. Nie widzia³ nawet gonitwy moich koz³ów. By³ odwrócony do mnie bokiem intensywnie wpatruj±c siê w zakrzaczony winkiel styku ³±ki z lasem.
S³oñce zaczê³o siê chowaæ za gêst± szczotk± lasu, zapowiadaj±c piêkny zachód s³oñca. Pomy¶la³em o tych kolegach, którzy polowali na „Piorunie”. – Ci to mogli zachwycaæ siê piêknem zachodu s³oñca, za góry pasma Jaworzyny Krynickiej. To przepiêkne i nie powtarzalne zjawisko.

Ju¿ trochê z nudów, bo na przedpolu nic specjalnego siê nie dzia³o, chocia¿ ten przegoniony wid³aczek postanowi³ wracaæ do swojej ostoi. Wyszed³ z lasu, trochê, pooczy³ i na drogê powrotn± wybra³ moj± ¶cie¿kê. Bêd±c na wysoko¶ci zwy¿ki Tadeusza stan±³, brechn±³ swoim m³odzieñczym g³osem i ju¿ na przeprosty zacz±³ uchodziæ do onego rowu, z którego pierwotnie wyszed³. – Co¶ zaczyna siê dziaæ, chocia¿ w polu widzenia Tadeusza nic siê jeszcze nie dzia³o, ale baczniej zacz±³em obserwowaæ jego czê¶æ „doliny”, no i wid³aczek nie bez przyczyny zwia³ do swojego rowu. Na ³±kê ograniczon± rowem, nad którym siedzia³ Tadek z k±ta lasu wyszed³ niewielki dziczek, za chwilê drugi, trzeci a za nimi ro¿nej wielko¶ci dziki w liczbie - no w³a¶nie, nie uda³o mi siê policzyæ. By³y w ci±g³ym ruchu, ale w pewnym momencie doliczy³em siê dwudziestu sztuk, a to wszystko na razie trzyma³o siê zacisznego w ich rozumieniu bezpiecznego k±ta. Adrenalina spowodowa³a nieco szybsz± prace mojego serca, ale ja nie mog³em strzelaæ. By³em nieco za daleko, chyba, ¿e po Tadkowym strzale gdyby kierunek ucieczki obra³y w moim kierunku. Obecno¶æ dzików w moim polu widzenia trawa ju¿ ponad piec minut. Musia³ je widzieæ i Tadek, bo przecie¿ by³y w jego polu ostarz³u. – Dlaczego nie strzela? Sytuacja prawie, ¿e idealna. Trwaj± jeszcze resztki dnia, nie minê³a jeszcze owa godzina po zachodzie s³oñca, mo¿e dok³adnie obejrzeæ wszystkie spokojnie ¿eruj±ce dziki a Tadeusz a raczej jego sztucer milczy. Jaki by³ powód? No w³a¶nie! Jaki by³ powód i cel, ¿e my¶liwiec zlaz³ z onej zwy¿ki? Zauwa¿y³em go miêdzy dzikami w jego niebieskich d¿insach, bia³ych adidasach w oryginalnym tyrolskim kapeluszu ustrojonym w potê¿n± kitê dziczego chwostu. Jego ruchy wskazywa³y, ¿e przymierza³ siê do oddania strza³u – nie mia³ powodu siê spieszyæ, bo dziki jakby nie reagowa³y na jego odwiatr i i¶cie my¶liwski ubiór. Mo¿na sobie wyobraziæ, co siê ze mn± dzia³o, gdy obserwowa³em ten widok, ale czeka³em na dalsze efekty tego irracjonalnego zachowania Tadeusza w ¶rodku watahy dzików. Wreszcie przy³o¿y³ broñ do ramienia. Widzia³em, ¿e chwilê celowa³ i zaraz potem wypali³. Najpierw zauwa¿y³em ogieñ z lufy jego sztucera, potem nienaturalny podrzut broni i dopiero huk wystrza³u. Dziki natychmiast pierzch³y z pola mojego widzenia. Zreszt± do lasu sk±d wysz³y mia³y bardzo blisko. ¯aden z nich nie skierowa³ siê w moj± stronê. Mo¿e i dobrze, bo z nadmiaru adrenaliny pewnie bym spud³owa³, ale by³em pewny, ¿e Tadek co¶ ma, bo pewnie ruszy³ w kierunku ¶ciany lasu, po chwili zatrzyma³ siê i przes³a³ mi umówiony sygna³ latark± - ¿e te¿ nie zapomnia³, jaki mia³ byæ. Roz³adowa³em mojego manlichera i powoli - to jednak do¶æ wysoko zacz±³em schodziæ z ambony. Po zej¶ciu u³ama³em jod³owy z³om, aby wrêczyæ szczê¶liwemu ³owcy. Po drodze oszczeka³ mnie rogacz. Pewnie ten sam, który popêdzi³ wid³aka, no i jestem obok roztrzêsionego kolegi. Pytam - gdzie le¿y?, Ale Tadek bezsilnie rozk³ada rêce i co¶ mi t³umaczy, ¿e tu by³, tu sta³ i tu uciek³ wraz z innymi. Nie potrafi³ te¿ logicznie wyt³umaczyæ, dlaczego zszed³ z ambony, mówi±c co¶, ¿e ¿adnych dzików nie widzia³, tylko tego, do którego strzela³. Oniemia³em! – Jak to? By³o przecie¿ na tej ³±ce ponad dwadzie¶cia dzików i ty¶ ich nie widzia³? – No nie widzia³em, bo spa³em - rozbrajaj±co przyzna³ siê do winy - a schodz±c z tej ambony ze wzglêdu na jej walory techniczne musia³em siê skoncentrowaæ na tej czynno¶ci zwa¿aj±c na krucho¶æ ga³êzi tego gatunku wierzby, to i na ³±kê nie patrzy³em a nie chcia³em spa¶æ do rowu, bo móg³bym uszkodziæ sztucer.
Szukali¶my tego strzelanego dzika do wyczerpania latarek i nazajutrz rano. Dzika nie by³o, bo i nie zosta³ trafiony.
Przez kilkadziesi±t lat od tamtego zdarzenia Tadeuszowi nie trafi³a siê ju¿ taka okazja, ale i jego namiêtno¶ci my¶liwskie nieco os³ab³y, ale za to sztucer w czasie schodzenia z ambony nie zosta³ uszkodzony. – Wzór do na¶ladowania! Bo rozs±dek i rozwaga powinny cechowaæ ka¿dego my¶liwego i to w ka¿dej sytuacji.

gwintowka
autor: gwintowka
Wydrukuj Wydrukuj

 
O nas kontakt Kontakt reklama Polityka prywatno¶ci Reklama strona g³ówna Strona g³ówna
Copyright © 2002 - 2024 knieja.pl.