knieja bullet Co szumi w kniejach
Filmy
Og³oszenia
Forum dyskusyjne
Galerie zdjêæ
Opowie¶ci z kniei
Kuchnia my¶liwska
Kalendarz
Znalezione w sieci
Kynologia
Akty § Prawne
 
Strona g³ówna
 
 
 
 
 
 
Og³oszenia
login: has³o:
Zapomnia³em has³a Zarejestruj siê!
     
« Opowiadania ³owieckie

Rok 2009 Smutny powrót do ³owieckich korzeni. Czy ostatni?


Po niespodziewanym, burz±cym wszelkie nadzieje, smutnym odej¶ciu ¶p. Zdzis³awa do Krainy Wiecznych £owów, oprócz wspomnieñ, jak¿e ¿ywych, na co dzieñ, pozosta³a mi niczym niewype³niona pustka. W mojej psychice panowa³ zamêt, a nawet zw±tpienie. Moja pasja obudzona dawno, dawno temu przez zmar³ego Przyjaciela, nie cieszy jak dawniej.- Dawniej! – To przecie¿ zaledwie kilka miesiêcy wstecz,¦wiêty Hubert zabra³ go na niebiañskie niwy. Nie cieszy mnie, jak dawniej fakt posiadania odstrza³u na koz³a, byka i dziki, i nie cieszy mnie jak zawsze piêkny krajobraz Beskidu s±deckiego. W³±czaj±c komputer, odruchowo klikam funkcjê „skype,a”, szukaj±c jego adresu i choæ ¶wieci siê dioda dostêpu to wiem, ¿e tam w Jarominie, w Zachodniopomorskiem, na drugim koñcu Polski, przed komputerem mogê spotkaæ tylko ukochanego wnuka Micha³a, wnuczkê Kasiê a czasem Jego poluj±cego i zapracowanego syna Wojciecha.

Wtedy, tego strasznego dnia w niedzielê rano 22 lutego 2009 r. po telefonie zawiadamiaj±cym mnie o ¶mierci Przyjaciela, moj± psychikê dotkn±³ nie tylko zamêt ale potê¿ny wstrz±s. W jednej sekundzie zrozumia³em, ¿e to co¶ co mnie ³±czy³o ze Zdzis³awem, Jarominem, ³owiectwem z napawaj±cymi nostalgi± ogromnymi po³aciami uprawnych pól, urokliwymi meandrami Regi, oczeretami bagienek i ¶ródpolnych oczek wodnych zasnutych ko¿uchem rzêsy wodnej, pe³nych o ka¿dej porze dnia gadatliwego ptactwa wodnego - ulecia³o wraz z Jego duchem do Krainy Wiecznych £owów.

Decyzja o wyje¼dzie na pogrzeb zapad³a natychmiast. Wcze¶niej podzieli³em siê t± smutn± wiadomo¶ci± z Przyjació³mi; dr Wac³awem Bagiñskim, p³k Andrzejem Wawszczakiem z mojego ko³a „Jeleñ” z Krynicy – Zdroju .To w³a¶nie z nimi odbywa³em owe nostalgiczne podró¿e, ku moim ³owieckim korzeniom, korzystaj±c z zaproszeñ na „dzika”, w³a¶nie od Zdzis³awa.
Swoj± obecno¶ci± u mogi³y Przyjaciela, chcia³em wyraziæ swój ból, zaakcentowaæ, potwierdziæ nasze dozgonne wiêzi przyja¼ni , którym ON Zdzis³aw pozosta³ wierny- dos³ownie- do grobowej deski. W tej sytuacji nic nie znaczy³o dla mnie przebycie jednej nocy w niewygodnym autobusie ponad 800 km. Musia³em tam byæ i by³em.

W kaplicy cmentarnej Trzebiatowskiej nekropolii spoczywa³ ON w otoczeniu kochaj±cej go rodziny, przyjació³ i kolegów z Jego ”ukochanego dziecka” – WK£ Nr 298 „Knieja”, któremu po¶wiêci³ i odda³ ca³e swoje doros³e ¿ycie. To sztandar Ko³a odznaczony Z³otym Medalem Zas³ugi £owieckiej i skupieni wokó³ niego Jego wychowankowie –cz³onkowie ko³a, zaci±gnêli przy jego trumnie wartê honorow±. A On sam ubrany w galowy mundur my¶liwski, w powodzi ogromnej ilo¶ci ¿ywych kwiatów spoczywa³ jakby za¿enowany, jakby zawstydzony ,¿e jest powodem zainteresowania tylu , tylu przyjaznych mu ludzi.
W ostatniej ziemskiej wêdrówce Zdzis³awa obecny by³ Przewodnicz±cy Okrêgowej Rady £owieckiej w Szczecinie Kol Zygmunt Leszczyñski a pod swoimi sztandarami my¶liwi Trzebiatowskich kó³ ³owieckich; „ Ba¿anta”, £osia, Mrze¿yñskiego „£abêdzia” i Rogowskiego „Dêbu”. Przyby³a Kompania Honorowa Trzebiatowskiego garnizonu a ks. kapelan odprawi³ ¿a³obn± Mszê ¦wiêt± , wszak ¶p. Zdzis³aw za ¿ycia by³ ¿o³nierzem zawodowym, wysokiej klasy specjalist± , cenionym przez prze³o¿onych i swoich podw³adnych dowódc±.
Po eksportacji na miejsce wiecznego spoczynku i po zaintonowaniu przez ks Kapelana smutnej dla ¿yj±cych pie¶ni „Salve Regina” , Kompania Honorowa odda³a trzykrotn± salwê i przysz³a kolej ma mnie. Nie do¶æ, ¿e musia³em tam byæ, to jeszcze za swój obowi±zek wobec Niego, wobec Jego Rodziny, przyjació³ i kolegów my¶liwych uwa¿a³em, ¿e muszê go po¿egnaæ, ¿e muszê mu powiedzieæ to co zawsze s±dzi³em o Nim, a na co za ¿ycia zapewne by nie pozwoli³.
To by³o dla mnie bardzo trudne wyzwanie, trudne tym bardziej, ¿e ¿egna³em nie tylko Przyjaciela ,ale cz³owieka który ju¿ za ¿ycia by³ legend±, legend± trzebiatowskiego ³owiectwa.

/…/ Zaproszenie na kolejne dziki a mia³a to byæ jak zwykle sierpniowa pe³nia 2009 r. wyra¿one przez nie¿yj±cego Przyjaciela zosta³o potwierdzone przez jego syna Wojtka jak i te¿ –przez Zarz±d Ko³a w osobach Kol. Kol. Witka Krzy¿anowskiego –Prezesa i Ryszarda Ho³uba – £owczego. Zreszt± Wojtek i jego przeurocza ma³¿onka Miros³awa ¿yczyli sobie, aby przyja¼ñ ³±cz±ca mnie z ich wielkim Ojcem i Te¶ciem pozosta³a niezmienna i przenios³a siê na ich rodzinê – nasze rodziny. Przyj±³em to z wielk± rado¶ci± i zobowi±zaniem wobec pamiêci Przyjaciela.

Mija³y kolejne smutne dni, tygodnie i miesi±ce. Pod koniec lipca moje kontakty z Wojtkiem nasili³y siê. Ustalali¶my szczegó³y przyjazdu. Okaza³o siê, ¿e nic siê nie zmieni³o. Mo¿emy przyje¿d¿aæ w ka¿dej chwili .Te dobre wiadomo¶ci przekaza³em Wac³awowi i Andrzejowi. Wac³aw w skryto¶ci i nadziei kolejnego wyjazdu, od dawna wypracowywa³ sobie dni wolne, a Andrzej szykowa³ nowy nabytek - swoje Mitsubishi Pajero 3000, a w nim wszelkie dostêpne nowinki , czyli odtwarzacze wszelkiego rodzaju p³yt- bez wiórowych- do których te¿ mia³ przyrz±d, i by³a to sk³adana pi³ka rêczna nawet ostra, w pó¼niejszym czasie wykorzystywana przez Wacka do prze¶wietlania wizurek. By³ tam te¿ GPS. Poprzedniego lata uparcie prowadzi³ nas prosto do Niemiec, st±d tym razem, za karê by³ wy³±czony. Sibi radio dzia³a³o niemi³osiernie trzeszcz±c, ale przed misiaczkami ostrzega³o! Mia³ te¿ na wyposa¿eniu jaki¶ anty radar, ale i tak przy wje¼dzie na krakowsk± autostradê, tu¿ przed bramkami zrobiono nam zdjêcie. Do tej pory mandat jeszcze nie przyszed³, no, ale przyj¶æ ci±gle jeszcze mo¿e. Ten antyradar chyba nie dzia³a³ , albo te¿ kaseta z filmem w radarze by³a pusta, albo odbicie b³yszcz±cych ³ysin kierowcy Andrzeja i pasa¿era czyli mojej, zmyli³o radar tak skutecznie, ¿e nie rozpozna³ numeru pojazdu. Fakt, faktem nie zepsu³o to nam oczekiwañ, bo pogoda zapowiada³a siê wspania³a i pó³ ksiê¿yca wisia³o nad wstêg± autostrady - czyli na pe³niê zd±¿ymy. Trzeba te¿ trzeba przyznaæ; jechali¶my z wieloma znakami zapytania. Nie znali¶my odpowiedzi jak tym razem potoczy siê nasz pobyt tam pod kasztanami w Waniorowie, bez obecno¶ci Zdzis³awa.

Jak zwykle podró¿ przebiega³a nam bez wyra¼nych utrudnieñ, chocia¿ gdzie¶ w po³owie trasy mieli¶my ma³y problem z kierunkowskazami, którego nie mogli¶my usun±æ we w³asnym zakresie. Wezwana pomoc drogowa pomog³a. A jak ! Specjalista który te¿ nie bardzo wiedzia³ o co chodzi , wymieni³ tylko bezpiecznik na mocniejszy, zainkasowa³ sto z³otych i ¿yczy³ szerokiej drogi. ¯yczenia chyba by³y nieszczere, bo za parê kilometrów znowu to samo. Drogi, ale nie na tyle dobry mechanik, ¿eby mieæ komfort pewno¶ci w trakcie dalszej jazdy, wymieni³ bezpiecznik ale nie usun±³ przyczyny awarii. Spó¼nieni zajechali¶my na podwórko Wilków w Jarominie. Nieco smutne przywitanie z rodzin±, rytualna kawa na odzyskanie, chocia¿ czê¶ci wigoru utraconego w d³ugiej podró¿y. Wojtek umawia siê z £owczym Rysiem Ho³ubem co do dope³nienia formalno¶ci pobytu, a przy okazji za³atwia elektryka samochodowego, do usuniêcia awarii kierunkowskazów. Zostawiamy Andrzeja i Wac³awa u elektryka a sami jedziemy do ³owczego. Umawiamy siê z powrotem na cmentarzu. Chcieli¶my rozpocz±æ swój pobyt wizyt± u Zdzis³awa.
Spotykamy kolegów na ³aweczce przed cmentarn± kaplic±. Andrzej opowiada, ¿e jak usiedli nie mog±c odnale¼æ grobu Przyjaciela wed³ug naszych wskazówek, to niedaleko nich usiad³ siwy go³±bek i towarzyszy³ im a¿ do naszego przyjazdu….Go³±bek odlecia³ a my udali¶my siê wszyscy na grób Przyjaciela, z³o¿yli¶my kwiaty, zapalili¶my znicze, pogr±¿aj±c siê w modlitwie i zadumie, prosz±c Opatrzno¶æ, aby pozwoli³a Zdzis³awowi byæ z nami duchem tam w Waniorowie.

Po za³atwieniu wszystkich formalno¶ci i wizycie u grobu Przyjaciela bierzemy kierunek na Gryfice, zatrzymuj±c siê Trzebiatowie na rynku. Chcemy co¶ przek±siæ, ale gdzie!” Ba³tycka” nieczynna, „Bronek” nieczynny ,” Kaszana baszta” nieczynna, „Ratuszowa” w remoncie. Uratowa³ nas namiot gastronomiczny w rynku, gdzie podawano co¶ na gor±co i znakomicie sch³odzone piwo. To drugie by³o znacznie lepsze. No i wreszcie obrali¶my w³a¶ciwy kierunek. Wyje¿d¿amy z Trzebiatowa. Za niszczej±cymi koszarami, rozci±ga siê pamiêtny dla mnie miot zajêczy, a¿ hen po brzegi Regi i prochowniê. Ile¿ to lat temu dokazywa³o siê tu ze strzelb±? K³odkowo, dawniej K³adkowo i polna droga biegn±ca w prawo od g³ównego traktu do Gryfic.To dawna i obecna granica obwodu Nr 4 teraz ju¿ innej numeracji. To z tej drogi nieco za wsi± wisz± na ¶cianie mojego pokoiku my¶liwskiego w Krynicy-Zdroju przepiêkne prostki koz³a/patrz zdjêcie/.A dalej Górzyca i widoczne na horyzoncie wysokie silosy zbo¿owe sprzedane prywatnemu przedsiêbiorcy, co to mu myszy zjad³y dziesiêæ tysiêcy ton depozytowego - pañstwowego zbo¿a. A¿ strach pomy¶leæ o Popielu i Kruszwicy. W Gryficach znowu puste koszary i nieczynna cukrownia, pamiêtaj±ca czasy ogromnych ha³d buraków cukrowych i d³ugich kolejek z ich z transportem. W Gryficach szukamy sklepu, aby nabyæ elektryczny czajnik, kawa³ek folii, sitko plastikowe s³u¿±ce do podlewania ogrodu, a konieczne do urz±dzenia polowego napowietrznego prysznica. Acha potrzebny te¿ by³ kawa³ek wê¿a, aby to sitko pod³±czyæ. Kupili¶my now± miskê i jakie¶ plastikowe myjki do naczyñ, a przy wyje¼dzie z Gryfic zaopatrzyli¶my siê w potrzebne wiktua³y, te butelkowane i w puszkach te¿- nie myliæ z konserwami.
Nareszcie prosta droga wiod±ca do Waniorowa. Znajome drogowskazy. Mijamy zalew, zaje¿d¿amy do le¶niczówki Piotra Figury, aby dokonaæ pierwszego wpisu do ksi±zki wyj¶æ w ³owisko. Przy okazji ma³e, co nieco w Piotrowej podwórkowej altanie z elektryzuj±c± informacj±. Kosz± rzepak przy Hubertówce. Dziki murowane. Faktycznie, rzepakowe ¿niwa w pe³ni. Na horyzoncie ogromnego ³anu rzepaku s±siaduj±cego z Hubertówk±, chmura kurzu. To wzniecony przez kosz±ce kombajny py³, tam przecie¿ pracuj± ludzie, pracuj± w pocie czo³a w upale i s³ocie. Nic nie ma za darmo. Z mozo³em i w trudzie trzeba sprz±taæ to, co zosta³o posiane jesieni±. I znowu, jak co roku zamyka siê pewien cykl, cykl • przemijania. I my rozpoczynaj±c swoje ³owy, z rado¶ci±, uciech± i nadziej±, na które czekali¶my ca³y rok, te¿ zakoñczymy pewien rozdzia³ naszego ¿ycia, okraszonego my¶liwsk± przygod±.
Zaje¿d¿amy pod kasztany, a tam zabawa na ca³ego. Pani So³tys, która objê³a urzêdnicz± schedê po swoim zmar³ym mê¿u – pochodz±cym z pod Limanowej zorganizowa³a dla dzieci z ca³ej wsi ma³e spotkanie przy ognisku i muzyce odtwarzanej z p³yt. Pod wiat±, Hubertówki spotkali¶my kilka pañ i wszystkie dzieci z tej sympatycznej wsi. Rej wiod³a przemi³a Pani So³tys. By³o nam nieco przykro, ¿e swoim przyjazdem zak³ócili¶my t± fajn± zabawê, która skoñczy³a siê pewnie nieco wcze¶niej jak zak³ada³y organizatorki. Moi mali koledzy znani z poprzednich pobytów, którym to nieraz opowiada³em o ³owieckich przygodach, demonstrowa³em i opisywa³em broñ my¶liwska, przywitali nas bardzo przyja¼nie. Szczególnie jeden z nich d³ugow³osy, bardzo mi³y kulturalny i uczynny ch³opiec, chwali³ siê, ¿e czyta³ moj± ksi±¿kê „Polowa³em nad Reg±”, po¿yczon± od Bartka Buniowskiego wnuka Piotra, a maj±c internet wchodzi³ na nasz± stronê, na portal „knieja.pl” gdzie od czasu do czasu zamieszczam swoje opowiadania. Kiedy wita³em siê z Paniami, jedna z nich z dum± powiedzia³a; to mój syn? Zreszt± wszyscy ch³opcy których tam pozna³em i którzy odwiedzali nas w Hubertówce, byli bardzo mili i dobrze wychowani, a to przecie¿ zas³uga ich rodziców i ich wspania³ych mam, które wielokroæ same ponosz± trud wychowania swoich pociech, bo mê¿owie pracuje za granic± .
Co zmieni³o siê w Waniorowie, w tej ma³ej, ale bardzo starej historycznie wsi? Ano niewiele; jednym z wa¿niejszych i bolesnych epizodów z ¿ycia tej wsi, by³o to, ¿e Piotr Buniowski jeden z najstarszych powojennych osadników – przyjaciel naszego ¦p. Zdzis³awa , nasz kompan i przyjaciel , skarbnica wiedzy o tamtych trudnych czasach, podesz³y wiekiem i do¶wiadczony pobytem na nieludzkiej ziemi – Sybirze - ale mimo wszystko zawsze pogodny, odszed³ do Edenu. Dla nas my¶liwych z po³udnia kraju, dla których krótki coroczny pobyt tam na Pomorzu Zachodnim by³ odskoczni± od codziennych trudów ¿ycia, dobrowolnym powrotem do prostoty bycia, „Piotr by³ alf± i omeg± tamtejszych stosunków, tamtejszej powojennej historii - by³a to niepowetowana strata. Wprawdzie zast±pi³ go godnie jego syn Pawe³ i jego wnuk Bartek, ale tak jak Zdzis³awa, tak i Piotra bardzo nam brakowa³o. Wierzyli¶my jednak, ¿e s± z nami jak zawsze, jak przed rokiem i dawniej.

Szczê¶liwy przejazd z jednego koñca kraju na drugi nieco nas zmêczy³, ale i przyda³ nieco adrenaliny. Kombajny monotonnie i pracowicie po¿era³y kolejne pokosy dorodnego i dojrza³ego rzepaku, strasz±c swoim warkotem parê ¿urawi, podlatuj±c± z koñca na koniec ogromnego rzepakowego ¶cierniska w miarê zbli¿ania siê kombajnu. Do zakoñczenia koszenia pozosta³o kilka hektarów.Postanowi³em nieco odpocz±æ i chyba natychmiast usn±³em, ale gdzie¶ w pod¶wiadomo¶ci - niby sen niby jawa - s³ysza³em okrzyki;dziki, dziki, dziki! Na taki sygna³ onej pod¶wiadomo¶ci, czy te¿ realnie istniej±cej rzeczywisto¶ci, resztki snu opad³y. To by³a jednak obiecuj±ca rzeczywisto¶æ, a nie sen zmêczonego i pe³nego oczekiwañ sukcesów ³owieckich cz³owieka. Wyszed³em przed Hubertówkê, a tam kombajny koñczy³y swoj± pracê. Pozosta³o im jeszcze ze dwa pokosy. Koledzy bacznie obserwowali teren przed i za kombajnami. Wojtek, który w miêdzyczasie przyjecha³ do nas sprawowaæ nad nami pieczê, pierwszy zauwa¿y³ wyskakuj±ce z obierzy, czyli resztek rzepaku dziki. By³y tam i warchlaki i przelatki, jaki¶ s³uszny wycinek, by³a te¿ oczywi¶cie locha, która poprowadzi³a ca³± czeredê w kierunku g³êbokiego rowu melioracyjnego i wzd³u¿ niego zd±¿a³a w kierunku przej¶cia do lasu. W tym czasie inne dziki, ale ju¿ pojedyncze wybra³y inn± drogê, przez ¶rodek r¿yska do widocznej na horyzoncie linii lasu, w okolice ambony Nr 17.
Faktycznie racjê mia³ Piotr Figura wytrawny dziczy ekspert – dziki by³y!
Powoli zbli¿a³ siê czas wyj¶cia w ³owisko. Broñ trzeba by³o wyczy¶ciæ do sucha, przygotowaæ pozosta³y sprzêt nie zapominaj±c o amunicji, zje¶æ jak±¶ namiastkê kolacji w³asnorêcznie przygotowan± – ¿on w pobli¿u nie by³o, omówiæ gdzie, kto i kiedy i wiele, wiele innych spraw towarzysz±cych pierwszemu polowaniu.

Mnie przypad³ w udziale rewir z moj± ulubion± 17-tk± – ambon± znaczy siê! Idziemy. Pobie¿nie w my¶lach i realnie sprawdzam jeszcze raz czy wszystko co potrzebne jest na miejscu, bo to wracaæ po rzeczy zapomniane – id±c na polowanie nie wolno. Sztucer; – jest, wisi na prawym ramieniu luf± do góry. Lornetka te¿ jest –ci±¿y na trochê ju¿ wiekiem pochylonym karku. Magazynek z amunicj± w prawej kieszeni kurtki, nó¿, mój bardzo stary towarzysz ³owów, pami±tka, od pierworodnego Arkadiusza, przytroczony do pasa rzemykiem, spoczywa w swojej kieszeni spodni, zreszt± i sztucer; idealnie trzymaj±cy kulê, mauser 225 kal. 7 x 64 zaopatrzony w dobr± lunetê 6 x 56 jest jego pami±tk±. Latarka ze ¶wie¿o za³adowanymi akumulatorkami nieco przeszkadza w górnej kieszeni kurtki, saszetka z lekarstwami – tak na wszelki wypadek, te¿ wypycha nieco kieszonkê kurtki, no i najwa¿niejsze, „ustrojstwo” które niewolniczo przywi±za³o siê do w³a¶ciciela albo te¿ odwrotnie – komórka, ta sama, która w ubieg³ym roku ocali³a swoim dzwonieniem- te¿ w okolicy 17-tki, ogromnego odyñca. Ta z kolei nie by³a ju¿ na pasie, ale w lewej kieszeni, a to tylko po to, aby szybko wy³±czyæ jej dzwonek. Wibratora – komórki oczywi¶cie - nie stosowa³em nawet na 17-tce. Dalej, w wewnêtrznej kieszeni kurtki spoczywa³y dokumenty, te osobiste jak i te uprawniaj±ce do polowania. – Znaczy siê mia³em wszystko, co trzeba! Acha i jeszcze leszczynowy pastora³, i kilka metrów mocnej linki, przemy¶lnie zwiniêtej w kilkunasto centymetrowy zwitek. Wyszed³em nieco wcze¶niej jak koledzy, którzy mieli zamiar jechaæ samochodem. Mieli nieco dalej, no i Andrzej zaniecha³ ju¿ mo¿liwo¶ci poruszania siê przy pomocy koñczyn dolnych. Dla niego nogi , a raczej stopy by³y konieczne do regulowania nacisku na peda³ gazu, hamulca lub sprzêg³a. Przemieszczanie w terenie swojej szacownej osoby powierza³ wspominanemu Mitsubishi Pajero 3000 .

Moja droga wiod³a brzegiem r¿yska wzd³u¿ rowu melioracyjnego, a¿ do przepustu. Potem zamierza³em skrêciæ w lewo znowu wzd³u¿ rowu, mocno zakrzaczonego i tak a¿ do 17-tki. Na r¿ysku nic siê nie dzia³o oprócz ¿eruj±cej wspominanej pary ¿urawi, od czasu do czasu, niebosk³on przecina³y szybkie grzywacze wracaj±ce na noc na swoje upatrzone wysokie drzewa. Niespodzianie wyskoczy³ mi z rowu, dorodny kozio³ i nawet przyprawi³ mnie o mocniejsze bicie serca, ale te¿ przypomnia³ mi, ¿e nale¿a³oby za³adowaæ sztuciec, co niezw³ocznie uczyni³em, i jakby na zawo³anie z zakrzaczonego rowu na ¶ciernisko wysypa³a siê chyba ta sama wataha , która ewakuowa³a siê z pola przed kombajnami. Tym razem wmurowa³o mnie. Na obserwacjê lornetk± nie mia³em szans, bo dziki mnie zwietrzy³y. Odleg³o¶æ niewielka to i przy pomocy lunety wybiorê odpowiedni± sztukê. Pastora³ jako¶ nie chcia³ siê daæ wbiæ w twarde pod³o¿e, st±d nieco zmitrê¿y³em, ale dziczki chyba zg³upia³y, bo zbi³y siê obok siebie i sta³y nas³uchuj±c. W¶ród watahy widaæ by³o wyra¼ne zaniepokojenie. Chwosty pionowo stercza³y do góry. Stara³em siê ulokowaæ pionow± belkê lunety na komorze którego¶ z przelatków, ale jako¶ tak, ta lufa trochê mi lata³a i wtem jak przed rokiem, ale tym razem w kieszeni i nieco przyciszona, zabrzmia³a strofami pobudki moja komórka. Dziki nie by³y g³uche w przeciwieñstwie do w³a¶ciciela komórki i da³y natychmiast nogê – przepraszam rapetê. Teraz ju¿ po wszystkim – my¶lê i grzebie w kieszeni za t± komórk±. Jest, a w niej g³os Wojtka. Panie Piotrze, du¿y dzik idzie w pañskim kierunku. Odwracam siê, faktycznie widzê du¿ego, no nie za du¿ego dzika biegn±cego ¶wiñskim truchtem wprost na mnie. Tym razem wiatr mia³em sprzyjaj±cy i dzik mnie nie zwietrzy³. Usiad³em na skarpie rowu i z kolan, ju¿ bez dziwnych ruchów koñca lufy, czeka³em na bli¿sze spotkanie, a kiedy siê wed³ug mojego mniemania doczeka³em, a dzik pokaza³ komorê wystarczy³ ma³y przykurcz, pierwszego paliczka, palca drugiego reki prawej i dzik niczym zaj±c przepisowo zrulowa³ w ogniu. Szybko, odwróci³em siê w kierunku uciekaj±cej watahy. Oniemia³em! Dziczki znowu, zbite w ciasn± gromadkê sta³y kilkadziesi±t metrów od poprzedniego miejsca, nie wiedz±c, co z sob± pocz±æ. No nie, do nich strzela³ nie bêdê! Ale, ale gdzie jest maciora. To ona powinna prowadziæ swoj± gromadkê. Jakbym wywo³a³ przys³owiowego wilka, ale nie z lasu, a z rowu, bo z niego wysz³a locha – niezbyt wielka jak to zwykle w tamtych ³owiskach bywa, a za ni± jeszcze dwa przelatki, a ¿e te¿ by³y zdezorientowane zmienionym przez kombajny otoczeniem, to po chwili na czystym polu zatrzyma³y siê, po czym ruszy³y w stronê przestraszonej gromadki, zabra³y j± z sob± , i ju¿ razem sadzi³y w kierunku niedalekiej linii lasu, znowu w kierunku 17-tki. To wszystko dzia³o siê miedzy godzin± 19,30 a 20,15 przy pe³nym dniu. O tej to godzinie zadzwoni³em, tym razem uradowany do mojej wyrozumia³ej ma³¿onki informuj±c j± o moim sukcesie. Nie mog³a uwierzyæ, ¿e ju¿ w pierwszym dniu spotka³o mnie takie ³owieckie szczê¶cie. Podziêkowa³em te¿ ¶w. Hubertowi i ¶p. Zdzis³awowi, bowiem wyra¼nie odczuwa³em jego obecno¶æ.
Przykry obowi±zek patroszenia zwierza przebieg³ mi do¶æ sprawnie. Tym razem pastora³ robi±c za zwyk³y palik pozwoli³ siê wbiæ w ¶ciernisko, a to tylko po to abym móg³ przywi±zaæ jeden z tylnych biegów, tak ¿eby tusza pozostawa³a rozwarta i w³a¶ciwie styg³a, no i ¿ebym j± móg³ znale¼æ po nocy w wysokim r¿ysku, gdy przyjdzie do transportu. To by³ dopiero pocz±tek wieczoru, st±d postanowi³em dalej polowaæ, ale ju¿ z ambony; owej 17-tki. Po drodze znalaz³em ka³u¿ê wody w której umy³em rêce i szczê¶liwy rozpocz±³em wspinaczkê na ambonê, po niezbyt pewnej drabinie. Cieszy³em siê, ¿e wytrzyma³a te moje ponad 115 kg wagi, plus oporz±dzenie. Bêd±c ju¿ na ambonie us³ysza³em dziwne brzêczenie. - ok !- krzykn±³em, co w t³umaczeniu na ojczysty jêzyk wcale nie oznacza tego co w angielskim. W moim przypadku owo „ok.”. oznacza³o zdziwienie i brzmia³o; „O kurwa” z wyra¼nym naciskiem na spó³g³oskê „rrrrr”. - Przecie¿ to szerszenie, które zaniepokojone moj± obecno¶ci± i pewnie rozz³oszczone trzeszczeniem ambony, lotem kosz±cym wylatywa³y ze swojej bani podwieszonej pod dachem ambony, kieruj±c siê w stronê intruza czyli mnie. Nie ma ¿artów. Zarz±dzi³em sobie natychmiastow± ewakuacjê, no i dobrze, ¿e szczeble tej lichutkiej drabiny jako¶ wytrzyma³y. – Bêd±c w bezpiecznym miejscu, odetchn±³em, przypominaj±c sobie moj± pierwsz± ucieczkê przed szerszeniami ze zwy¿ki nad Lewicami. Wtedy to skaka³em z ponad trzech metrów, prosto w dorodny ³an pegeerowskiego ¿yta.

Po tym incydencie postanowi³em zakoñczyæ polowanie na ten wieczór i uda³em siê pe³ny wra¿eñ do Hubertówki. Po drodze us³ysza³em strza³, a za chwilê znowu telefon. Dzwoni³ Andrzej.- Ty, ja chyba strzeli³em dzika- powiedzia³ konfidencjonalnym tonem. Siedzia³ na ambonie i spodziewa³ siê jeszcze dzików, stad ten nienormalny g³os zazwyczaj g³o¶nego Andrzeja. Strzela³ te¿ Wojtek i te¿ z sukcesem.

Towarzystwo zjecha³o siê na plac przed, Hubertówk±, przywo¿±c z sob± ustrzelone dziki. Wymiana emocji, spostrze¿eñ i jedziemy po mojego dzika. Ja nieco dumny, kierujê Andrzeja, a ten Pajero -w miejsce na r¿ysku gdzie przywi±za³em wypatroszonego dzika za biega. Mijaj±c pierwszy zakrêt nad owym rowem proszê o zatrzymanie maszyny, wskazujê mniej wiêcej miejsce gdzie jest ta upalikowana przy pastorale tusza dzika. Andrzej w³±czy³ wszelkie - jakie tylko móg³- ¶wiat³a samochodu, a mia³ ich nieco mniej jak ¶redniej wielko¶ci elektrownia, a dzika nie ma. Koledzy zaczynaj± ¿artowaæ – czy dzika wypatroszy³em, czy dobrze go przywi±za³em, czy to w³a¶nie za tym a nie za nastêpnym zakrêtem. Trochê mnie to podkurzy³o no i upar³em siê. Nie! Dzik musi tu gdzie¶ le¿eæ. Latarki zaczê³y siê wyczerpywaæ, a pewnie jutro trzeba bêdzie jechaæ do stacji paliw, bo paliwo bezcelowo wyje¼dzimy po r¿ysku. Dopiero Wojtek te¿ intensywnie poszukuj±cy tuszy dzika, jako¶ tak bez s³owa znacznie siê oddali³, nie s³uchaj±c moich sugestii – w³a¶nie za drugi zakrêt rowu, aby po chwili zasygnalizowaæ nam, ¿e dzik jednak jest, ale za tym drugim zakrêtem. Nie wiem – Wac³aw, czy Andrzej stwierdzili - dobrze ¿e¶ dzika przywi±za³ do pastora³u, bo tak móg³by jeszcze zwiaæ. Pewnie, ¿e móg³ zwiaæ, chocia¿ wcze¶niej go wypatroszy³em. Zreszt± z my¶liwymi i upolowan± zwierzyn±, nawet wypatroszon±, ró¿nie bywa szczególnie w opowiadaniach. A tam z rozgwie¿d¿onego niebosk³onu ¶p. Zdzis³aw pewnie dworowa³ sobie ze swojego upartego ucznia, chocia¿ ta uparto¶æ pewnie przesz³a z nauczyciela na ucznia – nie wymawiaj±c. Ca³y pokot u³o¿yli¶my a raczej zawiesili¶my dawnym zwyczajem na belce wiaty, no i zaczê³y siê nocne dysputy i skromne oblewanie sukcesu, sch³odzonym, „Bosmanem”, czyli produktem szczeciñskiego browaru, nawet lepszym od grybowskiego – to takie malutkie miasteczko opodal Krynicy-Zdroju z browarem, który w tamtych czasach warzy³ piwo, ponoæ smakiem przypominaj±ce mocz koby³y.
Fakt, faktem tego wieczoru, niezaprzeczalnym królem polowania by³em ja! A co!

Moja opowie¶æ, o konieczno¶ci szybkiej ewakuacji z ambony Nr 17-cie z powodu szerszeni, zatrzyma³a dyskusjê nad tym problemem. Zastanawiali¶my siê, w jaki sposób wykurzyæ te gro¼ne owady z tej szczê¶liwej ambony. Rozpatrywali¶my ró¿ne metody, ale najw³a¶ciwsz± okaza³a siê rada Wac³awa, który radzi³ sporz±dzenie czego¶ w rodzaju kwacza umieszczonego na d³ugiej tyce, który po podpaleniu móg³by wydzielaæ du¿± ilo¶æ dymu, no i mo¿na by takim urz±dzeniem manipulowaæ z do³u. Nieco wcze¶niej Wac³aw podj±³ siê, ¿e po odpowiednim zabezpieczeniu wyjdzie na drabinê tak, aby móg³ widzieæ ow± kule z szerszeniami i kierowaæ dymi±cym i pal±cym siê kwaczem. Chcieli¶my pozbyæ siê szerszeni, ale te¿ nie chcieli¶my spaliæ ambony, która by³a wysuszona na wiór. Ubrali¶my Wac³awa w szczelne odzienie z rêcznikiem na g³owie i szyi. Twarz mia³ zas³oniêt± siatk± stanowi±c± komplet kapelusza my¶liwskiego. Rêkawiczki skórzane dope³nia³y tej maskarady. W rêce du¿y flakon owadobójczej substancji w aerozolu i zaczynamy. Wcze¶nie sporz±dzili¶my wspominany kwacz. W jego sk³ad wesz³y; szmaty, podpa³ka do grilla i kawa³ki lepiku, a to wszystko na d³ugiej leszczynowej tyce wyciêtej przez Wac³awa.

Wac³aw jest ju¿ na pierwszym szczeblu, na drugim, stara siê wychodziæ tak, aby konstrukcja ambony nie trzeszcza³a i nie rusza³a siê. Trzeci, czwarty i kolejne szczeble tej nieco zmursza³ej drabiny przeby³ szczê¶liwie, wystawiaj±c rêkê uzbrojon± w owadobójczy p³yn, z palcem gotowym natychmiast nacisn±æ na zawór uwalniaj±cy aerozol owadziej trucizny. Potem nieco ni¿ej uzbrojonej rêki, nad poziom pod³ogi ambony, wychyli³ g³owê. Spenetrowa³ wnêtrze ambony, daj±c nam sygna³ do zapalenia kwacza, kieruj±c naszymi ruchami w odpowiednie miejsce pod dachem ambony, pod któr± uczyni³ siê ruch. Szerszenie w¶ciek³e gotowe do ataku, ale i otumanione dymem i ogniem, wyroi³y siê, lata³y wokó³ gniazda w ambonie i wokó³ niej. Te które dosta³y siê w p³omienie kwacza opada³y na pod³ogê ambony z opalonymi skrzyde³kami. Te, które nie dosta³y siê w zasiêg ognia, by³y traktowane przez Wac³awa rozpylanym aerozolem i pora¿one spada³y na pod³ogê. Spalili¶my ich ³atwopalne gniazdo, ale te które by³y na oblocie czyli poza gniazdem zlatywa³y siê, a nie znajduj±c gniazda i czuj±c sw±d spalenizny odlatywa³y nieprzyjemnie brzêcz±c. Ambona odzyskana! Nazajutrz przy porannym podchodzie Wac³aw sprawdza³ skuteczno¶æ naszych dzia³añ. Gro¼ne owady nie podjê³y siê odbudowy gniazda, pozostawiaj±c t±, ju¿ wiekow± ³owieck± budowlê , dla innego biologicznie niebezpiecznego stworzenia, czyli; Homo sapiens, którego niektórzy przedstawiciele bywaj± uzbrojeni w zabójcz± broñ .
Ale, ale, za przyczyn± owych szerszeni i trzeszcz±cej nadwerê¿onej zêbem czasu - budowli ³owieckiej, w trosce o nienaruszon± ci±g³o¶æ swoich ko¶ci - tam po zwyciêstwie nad gro¼nymi i uci±¿liwymi owadami, za odniesione w pierwszym dniu pobytu 2009 roku, przewagi nad czarnym zwierzem- zgodnie postanowili¶my; wybudujemy w miejscu starej ambony numer siedemna¶cie, now±, po¶wiêcaj±c j± naszemu nie¿yj±cemu Przyjacielowi Zdzis³awowi Wilkowi.

Przez ca³e czterna¶cie dni pobytu w go¶cinnych rewirach obwodu Nr 55 a konkretnie w Waniorowie towarzyszy³ nam równie¿, przesympatyczny kolega Bogu¶ Aptewicz, znany nam jeszcze z go¶cinnych polowañ za czasów ¶p. Zdzis³awa Wilka. Jest to ch³op ogromny. Wysoki oko³o dwóch metrów, wagi 130 – 140 kg. nieco narzekaj±cy na stabilno¶æ swojego krêgos³upa i problemy kr±¿eniowe koñczyn dolnych. Uzbrojony by³ w dryling o kuli kal. 8 mm, a g³adkie chyba 12-tki. Tak jak ¶p. Zdzis³aw miewa³ nieustaj±ce problemy z odpalaniem nabojów z lewki swojej dubeltówki, tak i Bogu¶ boryka³ siê ze spustem lufy kulowej, dlatego najchêtniej strzela³ brenekami. Pali³- ba ¿eby to pali³! On po¿era³ papierosy ca³ymi paczkami, co nieco przeszkadza³o Wac³awowi, który nigdy w ¿yciu nie pali³ a ponadto by³ lekarzem, st±d dla spokoju lekarskiego sumienia têpi³ u Bogusia t± przypad³o¶æ. Ja sam do¶æ d³ugo boryka³em siê z tym na³ogiem, bo oko³o 30 lat, to i palenie Bogusia tolerowa³em, podobnie jak i Andrzej. Bogus³aw najchêtniej polowa³ w rewirze dziewi±tym. Sta³a tam za wsi±, widoczna z drogi, po jej lewej stronie jad±c lub id±c do Baszewic, na cyplu lasu, fajna i wygodna ambonka. Las wcina³ siê w tym roku w potê¿ny ³an pszenicy. Widoczno¶æ z niej by³a doskona³a, a i doj¶cie wrêcz idealne. Samochodem doje¿d¿a³e¶ na jej wysoko¶æ, zostawia³e¶ go pod przydro¿n± grusz±, potem oko³o stu merów spacerku po drodze technologicznej w¶ród uprawy i ju¿ polowa³e¶. Czatuj±c na tej ambonce mia³e¶ wgl±d na nieco zabagnione, ale i mocno zaro¶niête brzegi niewielkiej rzeczki Gardominki. Tam to by³ sam matecznik dziczego eldorado. Nie do¶æ, ¿e k±piele b³otne, owe ulubione przez dziki babrzyska, by³y dostêpne przez ca³y rok, to jeszcze ludzie dbali o to, ¿eby po obu brzegach rzeczki nie zabrak³o wspania³ego ¿eru. Dorodne ³any zbó¿ i rzepaków, co rok stanowi³y podstawowe ¼ród³o ¿eru, uzupe³niane owocami z przydro¿nych drzew, jab³oni i grusz, potem pod jesieñ buczyn±, ¿o³êdziami i kasztanami- wprawdzie nie tymi z „Placu Pigalle” w Pary¿u, ale tymi przydro¿nymi. Ros³y te kasztany przez wiele, wiele lat i pamiêta³y zapewne poprzednich gospodarzy tych ziem, zaopatruj±c dzicz± nacjê w smaczny ¿er na okres zimy. Tworzy³y i tworz± jeszcze, piêkne kasztanowe aleje wyznaczaj±ce granice ogromnych ³anów uprawnych pól. Z tej to ambonki mog³e¶ zado¶æ uczyniæ swojej pasji, mog³e¶ wybraæ odpowiedniego do zapisu w odstrzale zwierza, mog³e¶ wreszcie oddawaæ siê kontemplacji piêkna przyrody, zadumaæ siê nad swoim jestestwem, próbowaæ odnale¼æ siê we wszech¶wiecie, jako jego maleñka cz±stka zale¿na od otaczaj±cego nas ¶wiata natury, bo dla nas my¶liwych przyroda nie by³a nigdy ksiêg± zamkniêt±.
Tam to lubi³ polowaæ nasz poczciwy, uczciwy i jowialny Przyjaciel Bogu¶ Aptewicz i trzeba przyznaæ - miewa³ swoje przewagi nad czarnym i dzikim zwierzem. I jako¶ tak od lat, przylgnêli¶my do siebie.

Odwiedza³ nas te¿, ale nieco rzadziej jak w latach poprzednich przesympatyczny Gienek PIH, na którego w ubieg³ym roku, w czasie polowania z ambony, ¶w. Hubert zes³a³ g³êboki sen, a dziki korzystaj±c z okazji, ¿e my¶liwiec by³ w objêciach morfeusza czochra³y siê o s³upy jego czatowni. Swoj± absencjê w Waniorowie uzasadnia³ , totalnym brakiem czasu z powodu zmiany miejsca zamieszkania. Prawdopodobnie znudzi³y siê mu gminne P³oty, sprzeda³, wiêc swoj± posiad³o¶æ, a zakupi³ inn± w znacznie atrakcyjniejszym miejscu, bo w samym Rewalu. W ksi±¿ce po¶wiêconej cz³onkom WK£ „Knieja”, z Jaromina „Polowa³em nad Reg±”, w jednym z pocz±tkowych rozdzia³ów napisa³em o kr±¿±cym wówczas modnym powiedzonku, które brzmia³o; „Kto zaczyna to do Mrze¿yna, kto nie mo¿e to na Niechorze, a komu nawala to do Rewala. Mnie wówczas nic nie nawala³o wiêc je¼dzi³em wszêdzie”, tak ale to by³o prawie trzydzie¶ci lat temu – tak, ¿e obecnie ze wzglêdu na wiek i zaczynaj±c± siê pewn± niemoc wybra³bym raczej Rewal, tym bardziej, ¿e Gienek – sprawdzony Przyjaciel, prowadzi w swoim nowym obszernym domu, pensjonat usytuowany bardzo blisko morskiego brzegu. Wraz z kolegami nazwali¶my go „Niebiesk± Agencj± Towarzysk±”. Nie, nie… nie to mieli¶my na my¶li. Nazwê uzasadnili¶my w ten oto sposób; Niebieska - Gienek bêd±c w wieku doros³ym, po¶wieci³ siê s³u¿bie w pewnych organach które to nosi³y niebieskie górne czê¶ci uniformu i nie by³a to formacja gen. Hallera. St±d pierwszy cz³on nazwy by³ uzasadniony. Co do drugiego cz³onu, to Gienek czasem bywa³ niez³ym „agentem” – w pozytywnym tego s³owa znaczeniu?, No i mamy uzasadnienie drugiego cz³onu nazwy. A trzeci cz³on „Towarzyska” wynika³ z dwu poprzednich. Gienek jak i Jego Szacowna Ma³¿onka, byli lud¼mi bardzo, ale to bardzo, mi³ymi, sympatycznymi kole¿eñskimi i uczynnymi. S³owem towarzyskimi. A wiêc nazwa ich nowego siedliska, na któr± zgadza³ siê jej w³a¶ciciel Gienek, nosi³a krotochwiln±, ale nie dwuznaczn± nazwê „Niebieska Agencja Towarzyska” w Rewalu. Mia³a te¿, owa „NAT” swój hymn, zaczynaj±cy siê od s³ów;
„ Na brzegu morza, przy brzegu morza Przy brzegu morza na brzegu”…
Melodiê i s³owa zapo¿yczono od s³ynnej ballady zaczynaj±cej siê od s³ów
„Na brzegu morza, przy brzegu morza,
Na brzegu morza przy brzegu”
Refren powtarzaæ nale¿y do znudzenia lub przesilenia strun g³osowych zwanych chrypk±.
Fakt, faktem Gienek Jest typem rasowego nemroda.


Pewnego popo³udnia odwiedzi³ nas, przemi³y gawêdziarz i uroczy cz³owiek, jeden z najstarszych cz³onków ko³a, Franiu Kaszczyszyn mieszkaj±cy w Gryficach. Przyjecha³ bez strzelby, ale za to z dwoma swoimi pieskami; jamnikiem i wy¿³em, ot tak, ¿eby siê wybiega³y, no i ¿eby zaakcentowaæ my¶liwski charakter odwiedzin, a my w tym czasie uciêli¶my sobie mi³± pogawêdkê a w³a¶ciwie to reminiscencje, o dawnych czasach, o kole, kolegach, tych poluj±cych i tych, którzy odeszli, a nade wszystko wspominali¶my ¶p. Zdzis³awa. Franiu oprócz polowaczki ma jeszcze wiele innych „przypad³o¶ci” jak; krótkofalarstwo, o tym te¿ mo¿e gadaæ i gadaæ- nawet bez anteny. Jest te¿ szefem klubu motocyklowego. Je¼dzi na jakim¶ potworze, ale jak nam zapoda³ Piotrek Figura - o nim bêdzie potem, bezwzglêdnie przestrzega przepisy ruchu drogowego, i utrzymuje ¿elazn± dyscyplinê w¶ród swoich cz³onków w czasie rajdów po kraju i Europie. Ewenementem jest fakt, ¿e kierowany przez Frania klub motocyklowy „Gryf” jest inicjatorem i fundatorem budowy ko¶cio³a z kamieni polnych w ¦niadowie. Niech im Darzy Bór, wspólnie ze ¶w. Hubertem i ¶w. Jerzym patronem kierowców, w realizacji tego szczytnego celu. Franiu tak trzymaj.
Pomy¶leæ, ¿e jest nas ju¿ tak niewielu ze starej paczki, ideowo i bezgranicznie oddanych swoim pasjom. No i zapomnia³bym – Franek jako zdolny mechanik samochodowy by³, etatowym uzdrowicielem mojego samochodu marki Syrena 105 L ! Mia³o siê ten samochód, a co! – Sam chodzi³, a¿ do czasu, kiedy to w latach 80-tych ubieg³ego stulecia ju¿ w Krynicy definitywnie rzuci³ palenie. Ja te¿, ale nieco pó¼niej. Ponoæ jest szkodliwe dla zdrowia.

Piotrek Figura – faktycznie, to lokalna figura. Nie do¶æ, ¿e le¶niczy, to i jeszcze radny w Gryficach, to te¿ cz³onek „Gryfa” onego Klubu motocyklistów, w³a¶ciciel potê¿nej, b³yszcz±cej chromem japoñskiej maszyny, cz³onek WK£ Nr 298 „Knieja” w Jarominie a nawet swego czasu jego Prezes, znaj±cy dog³êbnie zasady gospodarki ³owieckiej. Mi³y i kulturalny, niezwykle pracowity i zapracowany. Te w³a¶nie cechy nasunê³y mi my¶l, ¿e to w³a¶nie Piotrek jak nic pomo¿e nam znale¼æ wykonawcê ambony, któr± chcemy postawiæ w miejscu niebezpiecznej ju¿ 17-tki. Jak na zawo³anie Piotr zjawi³ siê w Hubertówce? Po przedstawieniu pro¶by obieca³ pomoc w postawieniu tej ambony. Zastrzegli¶my, ¿e nasza trójka korzystaj±ca z uprzejmo¶ci ko³a w dowód wdziêczno¶ci i dla zachowania pamiêci o Zdzis³awie w pe³ni poniesie koszty wzniesienia, tego urz±dzenia. – Piotr odrzek³,- je¿eli wy chcecie zbudowaæ jedn± za w³asne pieni±dze, to ja siê dok³adam i zbudujmy dwie! – Na takie „dictum” tego wspania³ego Kolegi, my¶liwego i le¶nika nie mogli¶my siê nie zgodziæ, a i pisaæ o Nim nale¿y wy³±cznie z du¿ej litery. My¶lê te¿, ¿e jak ju¿ te ambony bêd± sta³y, to i malkontenci, których przecie¿ nigdzie nie brakuje, bêd± mieli wytr±cone argumenty do narzekania.

O Wojtku synu swojego wielkiego Ojca, trzeba by napisaæ odrêbn± laudacjê. Przej±³ on, bowiem wszystkie na wskro¶ pozytywne geny swojego Ojca, a w przewa¿aj±cej ilo¶ci te, które odpowiada³y za ukszta³towanie osobowo¶ci Wojtka w kierunku ³owiectwa.
Wykorzystuj±c ubieg³oroczne zaproszenie jego Ojca, zwalili¶my na jego barki ca³y trud organizacji naszego pobytu – chocia¿ uci±¿liwi to nigdy nie byli¶my- ale jest faktem, ¿e Jego asysta w naszych polowaniach nieco utrudnia³a mu ¿ycie. Z jednej strony , praca zawodowa, rodzina – ¶lamazarny remont czê¶ci mieszkania, a tu jeszcze trzech byków – no Wacek na byka raczej nie wygl±da – zwali³o siê na polowanie i zgodnie z uchwa³± Walnego Zgromadzenia trzeba im asystowaæ. Dwoi³ siê i troi³, ale te¿ trzeba przyznaæ, ¿e mia³ fart, no i trochê ten plan odstrza³u podreperowa³. Bywa³ te¿ u nas w odwiedzinach bez strzelby niezapomniany kompan ³owów Sta¶ Kie³basa. No z tym to sobie pogada³em za wszystkie czasy. Mieszka w Mrze¿ynie z urocz± ma³¿onk± Mari± dos³ownie o rzut kamienia od brzegu morza. Szkoda, ze nie ma nastêpcy tronu i nie bêdzie móg³ przekazaæ mu swoich do¶wiadczeñ ³owieckich. No chyba, ¿e wnuk- ale to nie bêdzie ju¿ to samo, bo i geny bêd± zbyt rozrzedzone. ¯e te¿ opatrzno¶æ obdarowa³a ich tylko dwiema córkami wprawdzie uroczymi jak ich rodzice, ale to trochê niesprawiedliwe. Jak ju¿, to winno byæ po po³owie; jedna córka, jeden syn. Zreszt± , dobrze mu tak ! Nie s³ucha³ rad starszych co do techniki i sposobu wykonania …

Jednym z najmilej wspominanych Kolegów, koniecznie pisanych przez du¿e „K” jest Ada¶ Konieczny – prawie rodzina- wszak jest chrzestnym mojego najm³odszego syna Paw³a. To Kolega na którym mo¿na polegaæ. Wprawdzie jego aktywno¶æ ³owiecka nieco przyblad³a , a to pewnie z tytu³u nowych i znacznie wiêkszych obowi±zków i problemów rodzinnych , ale fakt jest faktem. Adam pozosta³ tym samym, nieco zadziornym Adamem, który ³owiectwo wyssa³ z mlekiem matki. I On te¿ odwiedzi³ nas tam w Waniorowie, ot tak, na ma³e wspominki.- Pamiêtasz nasze wyprawy w pi±tkê do Waniorowa plus Filut i Azor ? – Pamiêtasz jak Zdzi¶ka oblaz³y mrówki pod jego dêbem gdzie zawsze sypia³? - Pamiêtasz , jak w ¶rodku nocy z krzykiem i w po¶piechu rzuci³ siê do wody, aby pozbyæ siê uci±¿liwych owadów, czym przyprawi³ nas w os³upienie granicz±ce z przera¿eniem a potem w niepohamowan± weso³o¶æ? Tych pamiêtam jak to wtedy… by³o znacznie wiêcej, ale t± wspomnieniow± sielankê bezceremonialnie przerwa³ nam dzwonek telefonu. – Tak, tak kochanie ju¿ wracam – rzuci³ Adam do s³uchawki. No trudno! Takie to czasy gdzie komórka wyznacza nam standardy ¿ycia . Po¿egnali¶my siê tradycyjnym do zobaczenia !!!

Zbli¿a³ siê nieuchronnie czas koñczenia ³owów i po¿egnania z go¶cinnymi rewirami obwodu ³owieckiego Nr 55, z wyrozumia³ymi Przyjació³mi z WK£ „ Knieja” w Jarominie, z mieszkañcami Waniorowa. I jak dawniej , jak jeszcze w roku ubieg³ym ¿egnali nas ;¶p. Zdzis³aw i Piotr, tak w tym roku, ¿egnali nas godni swoich korzeni potomkowie. ¯egna³ nas Wojtek Wilk z ma³¿onk± od których otrzyma³em wspania³± i zobowi±zuj±c± pami±tkê. ¯egna³ nas Pawe³ Buniowski nieodrodny syn Piotra, ¿egna³y nas ¿urawie, owi niemi ¶wiadkowie naszej minionej rado¶ci.
A tam gdzie¶ z góry z Edenu z Krainy Wiecznych £owów ¿egna³y nas ¿yczliwe dusze Zdzis³awa i Piotra.

A w drodze powrotnej w zadumie nad przemijaniem –przecie¿ tak wiele zdarzy³o siê w ci±gu niespe³na roku- zadawa³em sobie w duchu pytanie!
- Czy jeszcze bêdzie mi dane byæ ze strzelb± tam, przemierzaæ ¶cie¿ki, ostêpy i uroczyska Pomorza Zachodniego ¶ladami Zdzis³awa, w realiach ci±gle zmieniaj±cej siê rzeczywisto¶ci? Tej w „Kniei” równie¿ !


Gwintówka

Krynica- Zdrój 28 listopada 2009 r. Tre¶æ zaczerpniêta z abebooks
autor: gwintowka
Wydrukuj Wydrukuj

 
O nas kontakt Kontakt reklama Polityka prywatno¶ci Reklama strona g³ówna Strona g³ówna
Copyright © 2002 - 2024 knieja.pl.