PRZYGODY ŁOWIECKIE Z PÓL I KNIEJI!!!

Rozmowy na tematy aktualne, problemowe, niewygodne

Moderator: Cyzio

Postprzez PASJONAT-HB » 5 marca 2010, 18:30

4.12.2009r. pierwszy słaby śnieg i -5 stopni z kol. postanawiamy ruszyć w Knieję, w łowisku jesteśmy ok. 14.00 dzielimy się rewirami i pieszo ruszamy w las. Po godzinie dzwoni kolega z informacją, że podchodził dwa byki i przy okazji umaczał się w bagnie po same j..., oraz, że wraca na domek, by odtajać. Silny i nieprzyjemny wiatr zaczyna uprzykrzać mi polowanie, a zwierza ani widu. Po po pewnym czasie dochodzę do wniosku, że pora wracać, bo rosnący mróz daje się mi we znaki. Gdy zaczynam się pakować na łąkę wkracza kilka jeleni i rozpoczynają żerować. Szarówka nie pozwala na strzał, po kilku minutach obserwacji kolejna sztuka wbiega na łąkę i robi sporo szumu, płosząc żerujące jelenie. Odruchowo biorę lornetkę do ręki, by sprawdzić co się dzieje. Widok dużego dzika rozgrzewa mnie do czerwoności, mrozu nie czuję tylko nerwowo chwytam za broń. Gdy składam się do strzału, łąka jest pusta ani jeleni, ani dzika. Zapada zmrok i sytuacja się powtarza, gdy składam się do strzału na środku łąki stoi duży pojedyńczy dzik, triumfalnie fucząc na przestraszone jelenie, strzał, łamanie gałęzi i cisza. Dzwonię do kompanów i opowiadam zaistnaiałą sytuację z tym, że choć nie ma farby jestem przekonany o celnym strzale.
Postanawiamy odczekać godzinę i ruszyć na poszukiwania z Psem!
W głębi duszy martwi mnie brak farby, bo strzelałem amunicją KS RWS,a z 8x68S a ona daje raczej dobrą farbę. Po ok.2 godz. ruszamy na poszukiwania, łajka kolegi nie pozwala dotrzeć nam na miejsce prawdopodobnego zestrzału i uwalnia się z otoku ruszając w kierunku , gdzie z łąki schodziły jelenie. Jestem zawiedziony i nachodzą mnie czarne myśli, że spudłowałem. Kolega odpowiada, że jeżeli leży to Kama go znajdzie, po chwili pies wraca i silnie pobudzony kręci się przy swoim właścicielu. Kolega komentuje, że dzik napewno leży i podaje komendę psu, by wskazał miejsce. W szeretach na skraju łąki odnajdujemy dzika waga oko 120kg i największy oręż w mojej kolekcji. RADOŚĆ NIE DO OPISANIA!
Dzik trafiony na komorę, z rozfragmentowanym sercem pokonał dystans ok.80m, nie dał farby, a pocisk został w tuszy.
Ps. Pies to podstawa udanego polowania i jego zakończenia!
POZDRAWIAM!
PASJONAT-HB
 
Posty: 161
Dołączył(a): 10 marca 2009, 11:36
Lokalizacja: Podkarpacie

Re: PRZYGODY ŁOWIECKIE Z PÓL I KNIEJI!!!

Postprzez Borsuk38 » 18 października 2011, 09:08

Mam takie miejsce na ziemi które w pełni zasługuje na taką nazwę.Przeżyłem tam wiele sukcesów i porażek łowieckich.Tam postawiłem swój pierwszy krok,jako myśliwy pełna gębą hehe.Przez te wszystkie lata mógłbym na palcach policzyć puste wyjścia.nie sposób opisać tu wszystkie ciekawe przygody związane z tym miejscem bo jest ich za dużo po prostu,opisze tu kilka ,zupełnie przypadkowych spotkań ze zwierzyną nie zawsze kończących się strzałem.W myśl zasady mojego nieżyjącego przyjaciela,,ZWIERZ WIDZIANY POLOWANIE UDANE''miejsce to dla mnie jest najpiękniejsze na świecie,ten las do którego powcinały się pola i łąki i moja rzeka ,mosty,kładki a co najwalniejsze las ten jest pełen życia o każdej porze roku...to jest po prostu moje eldorado i staram się spędzać tam tyle czasu ile tylko mogę.

Wstałem około 3 nad ranem,po cichutku wymknąłem się z domu żeby nie budzić domowników,gwizdnąłem na Damę i poszliśmy w kierunku rzeki.Koniec sierpnia,w kieszeni odstrzały na kaczki i kozła,na plecach moja Siejka w torbie lunetka i kilka brenek tak na wszelki wypadek.....Uwielbiam takie poranki,kiedy idę ze swoją najlepsza przyjaciółka Damą na polowanie,czuje wtedy ten napływ energii,i taki błogi spokój w sercu.....ta cisza,te świerszcze grające gdzieś w trawie,głos spłoszonej czajki szykującej się do odlotu...cudnie.Zawsze planowałem każde wyjście,lecz po wyjściu z domu te plany padały i szedłem tam gdzie mnie nogi niosły i to było najfajniejsze..
Minęliśmy już dawno ostatnie zabudowanie wsi i kierowaliśmy się wzdłuż rzeki w kierunku lasu...zaczęło świtać,słonko powoli wdrapywało się na niebo nad lasem,wstawał nowy dzień.Dama grzecznie maszeruje mi przy nodze co jakiś czas zerka na mnie ,rozumiemy się bez słów..wiemy co mamy robić...po prostu iść na spotkanie przygodzie.Wiatr miałem idealny,wiało od lasu,zbliżaliśmy się powoli do mostu wiec zrobiłem się troszkę ostrożniejszy i załadowałem siejke śrutem nr 2 spodziewałem się kaczuszek koło mostu...i tak było dwa szybkie strzały i dwa zielonogłowe kaczory spadły na lakę za mostem.Dama posłusznie przyniosła oba ptaki,usiadła przepisowo i patrzyła na mnie z taką miłością jakby chciała mi powiedzieć ,,mój ty bohaterze''hehe.Kaczorki powiesiłem pod mostem żeby ich nie nosić i poszliśmy dalej..w kierunku następnego zakola rzeki.siejka znowu nabita śrutem....ciche podejście......i bach ,bach.....jedna kaczka spadła a druga się uparła i odleciała.
Czasem niektóre z nich są takie uparte i nie chcą spaść po strzale..hahahha,na szczęście niema ich zbyt wiele tak co trzecia.
Podnieśliśmy tą mniej uparta kaczkę i ruszyłem dalej.kiedy dochodziliśmy do kępy wierzb,Dama zjeżyła sierść na grzbiecie i zaczęła ściągać w kierunku kępy...znalem jej zwyczaje...to musi byc kot,lis,albo jenot.....szepnąłem jej tylko daj......i już po chwili piękny mikita leżał już dociążony wiązka śrutu nr 2 .Dama jak przystało na legawca,sierści nie aportowała....wiec sam sobie go zaaportowałem...znaleźliśmy mu ładne zacienione miejsce i powiesiliśmy go na gałęzi w towarzystwie kaczki....na którą byc może polował przed chwila,a teraz na jednej gałęzi sobie wiszą..hahah....ironia losu,co?...Siadłem pod krzaczkiem na którym wisiały moje trofea i zjadłem śniadanko,syty i szczęśliwy z pięknego dnia ruszyłem w dalsza drogę....do południa ustrzeliłem jeszcze trzy kaczki.....zmęczony ale szczęśliwy wróciłem do domu.
......
....Polowa września .....z Kubusiem na ramieniu wchodzę do lasu od strony rzeki,kieruje się na ambonę zwaną na ,,GÓRCE'' zaczyna siąpić drobny deszczyk wiec przyspieszam troszeczkę żeby mniej zmoknąć,i prawie wlazę na chmarę jeleni,Kubuś załadowany...kiedy ostatnia sztuka przechodzi przez drogę posyłam kule bykowi.Bach,potężna rakieta i byk leży w ogniu.Piękny stary ósmak....Nie mija tydzień i idę ta sama drogą,z daleka słyszę dziki,prawdopodobnie są pod ambona,były jakieś 150 m na lewo ode mnie,nie widziałem ich ale po glosie wnioskowałem ze tak właśnie jest,przytuliłem się do starego buka i czekałem...minęła jakaś chwila kiedy za plecami usłyszałem trzask złamanej gałęzi...obracam się ...i widzę ogromny łeb starego odyńca jakieś dwadzieścia metrów od siebie,czuje na sobie jego wzrok,podnoszę bron,zwierz zalewa mi lunetę...strzelam pod,bach....dzik rusza ostro,w kierunku łąk...idę na miejsce strzału,ani kropli farby,nic???W końcu jest,znajduje moja kule,kulę która powinna teraz grzecznie siedzieć w martwym ciele dzika,ale nie,ona wolała siedzieć w młodej brzózce a co tam tez dobrze..hehehe.....czyste pudło.Tego dzika ,prawdopodobnie tego bo prawie w tym samym miejscu strzelił mój przyjaciel jakiś miesiąc po tym zdarzeniu.Ważył po wypatroszeniu 188kg jego oręż wyceniono na srebrny medal...co za pech.Ale takie jest właśnie łowiectwo jak mawiał Antoś..,,Ciężki kawałek chleba,ale pewny'' hahaha
Zima....
Kiedy po kilkugodzinnej zasiadce na ,,górce'' tylna cześć mojego ciała zaczęła odczuwać przerażającą potrzebę uwolnienia ,wczorajszej kolacji.Pospiesznie udałem się w ustronne miejsce w celach czysto fizjologicznych hehe
po zakończeniu całej tej wątpliwej przyjemności[było tylko minus 12]szczęśliwy i lżejszy wracałem na ambonę usłyszałem bekniecie łani....na lakach była chmara ok 20-stu sztuk....Kubuś do oka,bach łania wali się w ogniu,drugi strzał następna...chmara zatrzymała się jeszcze na chwilkę na skraju lasu skąd św.Hubert pozwolił mi wyjąc jeszcze ociągającego się szpicaka.Tryplet do jeleni to nie lada wyczyn.Takie to jest właśnie moje eldorado,mam tu swoje sukcesy i upadki nie licząc tych z ambon..ehhehe.Z ambony na górce strzeliłem kilka jeleni byków,wiele łań i cieląt,kilkanaście dzików,lisów i jenotów nie liczę.....Każda sztuka ma swoja historie i każdą pamiętam i nosze w sercu,czasem jak zasypiam widzę jak przesuwają mi się przed oczyma te wszystkie sceny z polowań na tej właśnie ambonie,i to jest najcenniejsze w łowiectwie że oprócz namacalnych dowodów w postaci trofeów mamy wspaniale wspomnienia,których nikt nigdy nam nie zabierze...
Każdy ma na ziemi takie swoje eldorado,za którym tęskni,i czuje się tylko wtedy dobrze jak do niego wraca aby się wyciszyć i uspokoić skołatane życiem nerwy.

DARZ BÓR
Borsuk38
 
Posty: 6
Dołączył(a): 18 października 2011, 08:09

Poprzednia strona

Powrót do O Czym Szumią Knieje

Kto przegląda forum

Użytkownicy przeglądający ten dział: Brak zidentyfikowanych użytkowników i 17 gości