Prominenci polują


Nie mam zamiaru przeczyć faktom, ani obalać krążących mitów, ale stwierdzam to z odpowiedzialnością starego nemroda, że akurat ja polując często w minionym okresie w towarzystwie myśliwych z kręgów ówczesnej władzy nigdy nie byłem świadkiem jakiegokolwiek zachowania, które nie mieściłoby się w dobrych obyczajach łowieckich.

Mógłbym natomiast przytoczyć wiele zachowań tych myśliwych, które mogą być i dzisiaj godne do naśladowania szczególnie przez młodzież myśliwską.
Ale rozumiem, że są inne czasy i "tamto" można tylko potępiać, a wszelkie
naśladownictwo nie jest wskazane, dlatego zostawmy to kronikarzom.
Pozwolę, zatem tylko wspomnieć o kilku humorystycznych epizodach związanych z polowaniem w tym miłym dla mnie towarzystwie.
Skrzyknęliśmy się, że Stasiem K, na polowanie do Krzywiny, po drodze zajechaliśmy Fiatem do sklepu w Kołbaskowie, pod sklepem obok samochodu wojskowego stało dwóch oficerów WOP, nie zwracając na nich uwagi weszliśmy obaj do sklepu.

Po dokonaniu zakupów zostałem przez jednego z nich mocno podchmielonego ostro potraktowany, dlaczego nie oddaję honorów, a byłem w mundurze moro, zacząłem się gęsto tłumaczyć, że z wojskiem nie mam nic wspólnego jadę tylko na polowanie.
Stasiu po cywilnemu, z boku przyglądał się całemu zajściu, ale kiedy panowie oficerowie postanowili mnie zatrzymać, ostro zareagował wyciągając legitymacje służbową Prokuratora Wojewódzkiego i krótko oświadczył, panowie źle trafiliście, idźcie swoją drogą, bo to się dla was może przykro skończyć.
Efekt był piorunujący panowie oficerowie natychmiast wytrzeźwieli, próbowali nas przepraszać, ale myśmy odpowiedzieli nie ma sprawy i pojechaliśmy do łowiska.
Za kilka dni Stasiu do mnie telefonuje i z wyrzutem mówi niepotrzebnie informowałeś o tym incydencie Dowódcę Pomorskiej Brygady WOP, teraz nawet grozi im wydalenie ze służby, odpowiadam stanowczo, nawet żonie nic nie mówiłem, traktuję to dalej wyłącznie jako wydarzenie humorystyczne.
Nigdy się nie dowiedzieliśmy, kto był informatorem Dowódcy, na naszą prośbę skończyło się dla obu panów oficerów tylko na nie zbyt groźnych karach dyscyplinarnych.

***

Dowódca Dwunastej Szczecińskiej Dywizji Zmechanizowanej Generał Kazimierz L, był moim krajanem, pochodził z sąsiedniej wioski Trzetrzewina, mieszkańcy tej wioski to z pochodzenia Tatarzy. Właśnie Kazio miał w sobie coś z tatarskiego charakteru, mawiał do mnie, góral i tatar muszą się trzymać razem.
Kaziu jako D-ca Dywizji musiał być dyspozycyjny, dlatego na polowanie jeździł służbowym UAZ-em z kierowcą, zawsze ubrany w polowy mundur z generalskimi epoletami.
A tu muszę nadmienić, że w tym czasie był to jedyny stopień generalski w Szczecinie, poprzednio nosił go tylko Gen. Jaruzelski również jako D-ca szczecińskiej dywizji.
Pod koniec sierpnia na zaproszenie Józka D, wybraliśmy się na kaczki do Koła "Bażant". Opolowaliśmy liczne bajorka w strefie nadgranicznej i na strażnicy w Pargowie usłyszeli nasze strzały, natychmiast oficer dyżurny wysłał w naszym kierunku tzw. „element graniczny”.
Zostaliśmy zatrzymani i wylegitymowani, a kiedy pod pod oficer WOP-u zobaczył u Kazia generalski wężyk, zasalutował i zapomniał języka w gębie.
Pan Generał jednak okazał wysoką kulturę, wysiadł z samochodu przedstawił się dowódcy patrolu i poinformował go, kto poluje przepraszając jednocześnie za zamieszanie, jakie powstało z naszego powodu.
Okazało się, że nasz gospodarz płk. Józek D, będąc pod wrażeniem znakomitego gościa zapomniał dopełnić formalności zgłoszenia polowania u oficera dyżurnego strażnicy. Za powstałe nieporozumienie przeprosiliśmy przy najbliższej okazji Dowódcę Pomorskiej Brygady WOP, który i tak już wcześniej o wszystkim wiedział.

Copyright © 2002-2024 www.knieja.pl