Pierwsza letnia noc przyszła niespodziewanie, jeszcze przed chwilą na łące można było rozpoznać sylwetkę sarny a po chwili wszystko okrył mrok. Świerszcze jednostajnie odzywały się pośród traw, z leśnego bagienka odpowiadały im żaby. Kwatera była daleko. Postanowiłem w lesie poczekać do świtu. Na skrzyżowaniu dróg stała rozłożysta sosna, której jeden konar ucięty przy ziemi, posłużył jako siedzisko, a pień dał wygodne oparcie plecom. Usiadłem, broń położyłem na kolanach i trochę drzemiąc a trochę rozmyślając o rannym podchodzie czekałem świtu. W mrokach nocy pojawiały się i znikały lampki świetlików. Ich godowy taniec fascynował. Przywodził na myśl dawną dziecięcą zabawę z rozżarzonym patykiem z ogniska, którym kreśliło się w powietrzu tajemnicze znaki. Dla odpędzenia snu zapaliłem papierosa. Tytoniowy żar rozświetlił okolice, po chwili przygasł i znowu błysnął. Świetliki krążące w okół jak by ożywiły swój lot. Kilka z nich było tuż tuż. Kiedy podniosłem papierosa do ust, jeden zwabiony blaskiem żaru zderzył się z nim i natychmiast spadł w trawy z opalonymi skrzydłami. Spojrzałem do góry, między koronami drzew mrugały gwiazdy, na wschodzie ich światło zaczynało blednąć. I wtedy pomyślałem, że jesteśmy trochę jak świetliki, ilu z nas w swojej pogoni pomyliło się sądząc że dogania szczęście a to tylko ułuda, która czasami rani boleśnie, a czasem jest równie odległa jak gwiazdy.
fake watches uk
Świetliki powoli rozpłynęły się w pierwszych szarościach przedświtu. Przeszedł mnie dreszcz. Do dziś nie wiem czy wywołał go poranny chłód. Wstałem zarzuciłem sztucer na ramię i ruszyłem w poranne łąki. Ogarnęła mnie mgła a zimna rosa strącana z traw odpędziła resztki nocnych majaków.
Korczew czerwiec 2009
Jacek Hauler